Alpheus „From Creation”

0
962

Alpheus
„From Creation”
(A-Lone Productions/FAK, 2011)

Z artystami na 3. albumie bywa różnie. Zwłaszcza kiedy nagrywało się pierwszy w Studio One i był genialny, a drugi, mimo dobrej oprawy (Special Delivery Records), okazał się bardzo słaby. Alpheusa jednak kojarzyłem raczej z debiutu niźli z drugiego krążka „Everything For A Reason”.

Może to i dobrze, bo smak na trzeci krążek po tych trzech latach posuchy przywróciło mi kilka naprawdę dobrych singli artysty, na których poruszał się w stylach rocksteady i ska. Na nowym albumie królują rytmy Phila Pratta nagrane przez band Lone Ark, a produkcją albumu zajął się Roberto Sanchez z hiszpańskiego Santander, który ma już na koncie wskrzeszanie klasyków – choćby patrząc na to co zrobił z Earlem Zero. Klasyki na tym albumie więcej, bo kilka utworów brzmi dziwnie znajomo. „Inside Out” to bankowo „Need More Love” Freddiego McGregora, gdzieniegdzie jakbym słyszał jakieś produkcje Wailersów.

Są też na albumie numery wybitne – brzmiące tak rootsowo, że w dobie cd i czystości dźwięku funkcjonują wręcz nierealnie, bo powinny być zakurzone i trzeszczeć, a jednak brzmią bardzo selektywnie i cudownie wręcz wdzierają się w uszy. Takie wrażenie odczułem zwłaszcza po „Always” – płynącym jak klasyk z wczesnych lat 70. Drugim takim numerem jest „Call It A Day” w sprawdzonym alpheusowskim stylu – znanym właśnie z pierwszego albumu. Świetnie sprawdza się także otwierający krążek „From Creation” najładniejszy w warstwie tekstowej i chyba melodycznej w odniesieniu do partii wokalnych.

Widzę jednak jeden mankament całego albumu – na dłuższą metę jest nieco nużący – robi się monotonny, mimo pięknych sekcji dętych i bujania. Nie załatwia tego energia nawet skankerskich numerów. To chyba wina owej współczesności, mimo ogromnego zaangażowania muzyków, które czuć w każdej niemal nucie. Czegoś temu albumowi brakuje, choć kilka utworów jest naprawdę świetnych, a sam Alpheus odzyskuje dobre imię. Może trzeba poczekać na czwórkę? Zachęta jest niezła, tylko czy wystarczająca…

Bozo

Recenzja ukazała się w magazynie Free Colours nr 16.

DODAJ KOMENTARZ