IMMANUEL – jeden message miłość, cz. I

0
3412

Pierwsze nagrania Immanuela ukazały się w 1986 roku na kasecie „Pierwsza podróż”. Nośnikiem były kasety z wykasowanymi kolędami. Czystych brakowało wtedy w sklepach. Gdy ponad 20 lat później rozmawialiśmy ciepłego czerwcowego wieczoru, nie spodziewaliśmy się, że rozmowa będzie tak długa. Niezbędna okazała się wizyta w sklepie mieszczącym się w domu towarowym braci Jabłkowskich przy ulicy Brackiej. Dalszy zapis wywiadu został zarejestrowany na pochodzących z wyprzedaży ostatnich metalowych kasetach. Tak przewrotnie zatacza koło historia, taka klamra może posłużyć za podsumowanie opowieści o tym zespole. Zawsze z dala od mód, zawsze podążającego własną ścieżką, zawsze na swój sposób radykalnego.                                                                                                         Krzysiek Wysocki i Grzesiek “Manfas” Kuzka.

– Wracając do roku 1993. Płyta „Moons” nie wyszła, ale za to wyszła inna płyta, a właściwie kaseta…

Dżekson: Ale to było troszkę wcześniej… „Jeden dzień”. Wiesz, to też były korowody, kto to wyda.

– Skąd w ogóle pomysł, żeby nagrać cały materiał w jeden dzień?

Dżekson: Nie mieliśmy wtedy za bardzo innych propozycji, nie mieliśmy pieniędzy, a mieliśmy wtedy utworów wręcz na dwie płyty. Trzeba było coś z tym zrobić, bo byśmy po prostu wybuchli.

Dżu Dżu: Ale moment, moment. Ja nie pamiętam właśnie tego, jak my się dogadaliśmy z tą dziwną wytwórnią SPV.

Dżekson: Ja prowadziłem rozmowy, ja mogę powiedzieć. Podpisaliśmy taką umowę na 10 lat, że oni mogą wykorzystywać nasz materiał na składankach i coś tam jeszcze, ale nie dostaliśmy z tego tytułu ani grosza. Ta kaseta jakoś tam się sprzedała, bo widziałem ją na przykład w Olsztynie, jak byłem na wakacjach w 1996.

Dżu Dżu: Ta firma była tak plastyczna, że np. ja wchodziłem, brałem cały karton tych kaset i mówiłem„To są moje” (śmiech).

Dżekson: Acha, to już wiem teraz dlaczego nie dostaliśmy pieniędzy, już teraz się domyślam, dlaczego tak było (śmiech). To tak jak z Wroną graliśmy taki koncert w kinie „Moskwa” świętej pamięci, w Warszawie na Puławskiej. Graliśmy tam dwa dni pod rząd. Mieliśmy taki kontrakt, że gramy w piątek i sobotę, super. Ja przychodzę w piątek, no tak przed koncertem jedno piwko, żeby barierę przełamać i tak dalej. Mówią „Nie ma piwa”, pytam „Jak to, nie ma piwa?”, a barman mówi „Nie, dla ciebie nie ma piwa”, mówię „Dla mnie?! Przecież ja jestem z zespołu”, a on na to „Wrona z Dziunkiem 200 piw wypili na konto tego koncertu, wódkę mam tylko, proszę bardzo, z soczkiem, pomarańczowym czy…?”.

Dżu Dżu: To był Busch, piwo Busch, sikacz (śmiech).

Dżekson: Ja wymiękłem, wiesz o co chodzi. Nie było piwa, więc piliśmy wódkę i jednak wtedy ta palma jest konkretniejsza. Nagle Wrona po drugim secie mówi „A teraz się rozbieramy i gramy na waleta”, już była wcinka i wszyscy „Pewnie, że tak” – zespół gra na wanksa. Nie no, dziewczyny to oszalały (śmiech), to one tak naprawdę zaczęły.

Dżu Dżu: W Wyborczej nawet było opisane.

Dżekson: W każdym bądź razie graliśmy dwa dni pod rząd. Pierwszego dnia na koncercie było mniej więcej ze 35 osób, sami znajomi, tak, że to rozbieranie, to też nie było nic wielkiego, ale jak się rozeszło, to następnego przyszło ze 300 osób. Pod tym klubem, który mieścił, no nie wiem, z 80 osób maks. Nie mogli wszyscy wejść nawet.

Dżu Dżu: Nie, ze 40 mieścił.

Dżekson: No może 40 mieścił, ale tak na ścisk to może i 80 by weszło. Sprzedano ponad 300 biletów, sukces komercyjny był totalny i wszyscy tylko myśleli „Rozbiorą się, nie rozbiorą się”. W piątek grał z nami Sadek, który w ogóle podszedł do tego bez problemu. Następnego dnia Sadek wyjeżdżał z Houkiem i przyjeżdżał Korek, i z nami grał w sobotę.

Dżu Dżu: No i on miał najgorzej, bo miał saksofon, a tutaj… (śmiech).

Dżekson: No i właśnie dlatego się nie chciał rozbierać. Przed koncertem mówi „Panowie, ale dziś się nie rozbieramy? Ja ni ch… się nie rozbiorę”. Ja mówię, że nie, że wczoraj był ten dzień, a dziś to gramy. Wszyscy tak patrzyli, czy znowu dziś pokażą dupy gołe czy nie. No ale nie pokazaliśmy. To był tylko jeden taki dzień w historii. No i wracając do tej płyty „Jeden dzień”, to faktycznie w jeden dzień wszystko nagraliśmy i w jeden dzień zrobiliśmy mastering. Bardzo pomógł nam Szpenio, Szpeniaga …

Dżu Dżu: Który gra teraz z Brylem, kapelę mają fajną.

Dżekson: To jest kumpel Maleo, chłopak z Ursynowa. Szpeniu. Tak więc udało nam się jakoś wynająć studio przez Żukowskiego.

Dżu Dżu: To był jakiś dom kultury OKO.

Dżekson: Ośrodek Kultury Ochoty OKO, tak to się nazywało. Wynajęli nam salę na strychu, było gorąco. Siedzieliśmy tam i nagrywaliśmy kilka wersji każdego numeru, z których wybraliśmy parę.

Dżu Dżu: Nie, to była „setka”.

Dżekson: Tam było kilka „setek”, ja mam tego DAT-a. Po kilka wersji utworów – jeden set, drugi set, trzeci set. Czasami tam się mylimy, zaczynamy jeszcze raz…

Dżu Dżu: Ja się nigdy nie mylę.

Dżekson: Dżudzuś, weź mnie nie denerwuj. Wiesz, kto się nigdy nie myli, Giertych się nigdy nie myli. No więc faktycznie jednego dnia nagraliśmy, zmiksowaliśmy, mieliśmy matkę DAT-a i z tym DAT-em tak chodziliśmy. Teraz na tej płycie, którą wydaliśmy w Metal Mind jest jeden utwór z tej płyty – „Miłość”. To jest takie brzmienie nie do osiągnięcia w żadnym studio, tak trochę domowo. Słychać, na pewno ja słyszę, że to na żywca wszystko w domu gramy.

Dżu Dżu: Tam jest jeden najważniejszy message, który został z nami po Wronsonie – najważniejsza jest miłość (śmiech).

Dżekson: Nie no, my się śmiejemy z tego, ale to jest prawda.

Dżu Dżu: To prawda.

Dżekson: Nic nie zostało, tylko miłość została, a wszystkie te nasze filozofie, mistyki uciekły.

Dżu Dżu: Inne struktury są nieważne. Dla mnie zostaje zawsze jeden message – miłość.

Dżekson: No ja też mogę powiedzieć, że miłość jest takim słowem, które otwiera wiele dróg i po 20 latach życia z Anią, po ślubie cywilnym, wzięliśmy ślub kościelny, gdzie mój przyjaciel jako świadek czytał List św. Pawła, czym jest miłość, że miłość wybacza i najbardziej wtedy właśnie dotarło do mnie, czym jest miłość, jaką ma wielką moc i siłę – kreowania i wybaczania wszystkiego. Jeśli człowiek się poświęci tak naprawdę…

Dżu Dżu: W sercu moim…

Dżekson: W sercu, serce to tylko mięsień, ale poza tym mięśniem, jest ta miłość. Mięsień umrze, ale duch poleci do góry.

– Wracamy na ziemię, w okolice PKiNu, kolejna sesja. Reggae już całkiem uciekło, zostały same rockowe brzmienia.                                                                                     Dżu Dżu: Raczej rockowe.

Dżekson: Tam są te gitary Sadka. Sesja w „Akwarium“ to znowu moja wina. Byłem w ciężkiej sytuacji finansowej, mieszkałem na ulicy Siennej, 15 metrów od klubu „Akwarium”. Miałem tam przyjaciół, którzy pracowali za barem i Buffalo mi mówi: „Słuchaj szukają stróża nocnego, bo nie stać ich na ochronę, a ty masz tego psa Listka”.

Dżu Dżu: Zajebistego (śmiech).

Dżekson: Zajebistego, dużego, czarnego kundla. Budził respekt. No i Buffalo powiedział, żebym poszedł pogadać z Beatą (Adamiak – przyp. red.). Ja mówię: „Beata – ja tu mieszkam obok, to mogę w nocy przychodzić, tylko mam wymagania”.– „Jakie masz wymagania?”.– „Ja chcę grać, chcę korzystać z konsolety, bo też jestem muzykiem, nagłośnić, coś na słuchawki wziąć…”. – Nie pieniądze, tylko granie?

Dżekson: Trochę kasy, trochę grania. Ona mówi: „Słuchaj jesteś ideałem, a gdzie będziesz spał?” – „Będę fortepian składał i spał na fortepianie”. Fortepian był na parterze. Zamykali mnie w tym klubie na noc i wypuszczali rano. Miałem tam parę fazek typu poszukiwania czegoś w nocnym klubie, w nocy, sam, parę lęków, parę akcji, że ktoś próbował tam wejść, to Listek szczekał, oni widzieli, że ktoś jest i zrywali się. Pracował tam wtedy Szymon Wysocki, robił transmisje dla Radio Jazz. On siedział dosyć długo w nocy, właściwie przedostatni wychodził i żeśmy się skumplowali. Mówi: „Dżekson, przecież ty grałeś w takiej kapeli Immanuel, jeździłeś z Izraelem i ich nagłaśniałeś, bo słuchaj ja jestem na wylocie tej roboty – ja cię tu wkręcę i będziesz realizatorem dźwięku”. Ja mówię: „Pewnie Szymon, szybko to skumam.” Zrobiliśmy parę jakichś wspólnych rzeczy, nagłaśnialiśmy koncert i Szymon wziął mnie do Adamiaka i powiedział: „Mariusz – ja rezygnuję z pracy, ale to jest nauczony mój następca, Jacek Onaszkiewicz „ Dżeksong” – on będzie teraz pracował”. Adamiak spytał: „Dasz radę?”, mówię „Pewnie, a jak”, no to Adamiak „Dzięki Szymon za współpracę, Dżekson jutro przychodzisz na tę i na tę – jest koncert, będziesz do radia robił – będziesz odpowiedzialny za wszelkie transmisje radiowe z klubu Akwarium”. Miałem tam status takiego poważnego gościa, że zrezygnowałem ze stróżowania w nocy. No i to, co w zespole Immanuel pojawia się cyklicznie. Narósł taki wrzód, że mamy tyle utworów i musimy gdzieś je nagrać. „Słuchajcie, ja pójdę do Beaty Adamiak (bo ona tam naprawdę rządziła) i załatwię z nią, że w nocy będziemy sobie mogli zrobić nagrania. Ja w piwnicy pracuję, tam mam DAT-a, weźmiemy Pawła Piotrowskiego jako realizatora i tak o 23, jak już zamykają i nikogo nie będzie, to nagramy materiał.” Tak zrobiliśmy, w nocy nagraliśmy 6 czy 7 piosenek. Fajny mieliśmy kontakt z realizatorem dźwięku, który siedział 3 piętra niżej w piwnicy, tam były takie odsłuchy, że raz działały, raz nie działały, on coś krzyczał, my nie słyszeliśmy, ale jestem bardzo zadowolony z tej sesji, bo nagraliśmy parę takich spokojnych, nocnych numerów, bez żadnego ciśnienia czasowo–pieniężnego. Oczywiście sprzęt mieliśmy za darmo, przerwa, papierosek, piwko, naprawdę było super, super mi się grało, nie wiem jak tobie Dżu Dżu?

Dżu Dżu: Mnie się też grało fajnie. Na nowej płycie i jedynej zresztą miałem problem, żeby umieścić kawałek „Gypsy” z tej sesji.

Dżekson: Taki „cygański” numer Mrówy.

Dżu Dżu: Gitara jest w ogóle nie tak, nie wiedziałem, czy to można dopuścić i dałem do posłuchania paru osobom…

Dżekson: My zawsze mamy problem ze sobą jeśli chodzi o dobór repertuaru, ale to może dobrze, bo toznaczy, że jest z czego wybierać.

Dżu Dżu: … i słyszę od ludzi: „Ten kawałek, no naprawdę – zajebisty!”.

Dżekson: To było drugie nagranie, które też robiliśmy bez żadnej obróbki studyjnej, czyli 100% granie live, nic nie dogrywaliśmy, nic nie kombinowaliśmy z przestrzeniami. Tak, jak Paweł Piotrowski to zmiksował, tak jest na tej płycie. Tylko trochę było grzebania przy masteringu. Najcenniejsze co Metal Mind nam wtedy zaproponował, było to, że wydadzą normalną płytę. To, że płyta jest, prowokuje z mojej strony pytania np. w Empiku: „Czy jest ta płyta” i pan mówi: „W przeciągu 4 dni będzie u nas w sklepie”, czyli wiesz – już gdzieś zaistniała. Jak ktoś chce ją kupić, to może. Jest w W Moich Oczach, w Merlinie, w Serpencie. Przed tą płytą to ludzie jedynie mogli do mnie zadzwonić i powiedzieć: „Dżekson weź mi przegraj parę kawałków, za kasę”, a ja mówię: „Ale za jaką kasę? Nie…przegram ci za darmo”.- Ale wcześniej wydaliście tę „Pierwszą w świecie oficjalną płytę mp3”.

Dżekson: Ale ona nie była w dystrybucji. To był dodatek do sprzętu Aiwy do odtwarzania mp3.

– Jak złapaliście z nimi kontakt?

Dżekson: Do tego też ja muszę się przyznać, ale to wszystko było szczęście, po prostu Bóg mi sprowadza takie opcje. Dystrybucja odbywała się przez firmę Pracownia 52, www.pracownia52.pl gdzie Mirek Makowski z Julisią Makowską pokochali mnie. Dopiero potem się dowiedzieli, że jestem muzykiem i przy którejś flaszce wina mówią: „słuchaj my pracujemy dla Aiwy, robimy dla nich katalog, wydajmy płytę mp3, teraz wchodzi format mp3 na polski rynek przez Aiwę (świętej pamięci producenta sprzętu, bo teraz Sony kupiło tę firmę) i dodajmy tę płytę z mp3 do sprzętu ”. Ja mówię: „stary, jedziemy”. Jako zespół nie dostaliśmy z tego ani grosika, ale było fajnie. Zrobiliśmy mastering nagrań, znalazło się parę utworów, które nigdy więcej nie ujrzą światła dziennego – to są jakieś nagrania dla dzieci, ze Studia Papryka i Synowie, takie przerywniki, które ja sobie wymyśliłem, że będą oddzielać te etapy w naszej działalności. Podoba mi się ta płyta, niektóre osoby zarzucają, że nie ma wszystkich utworów, ale większość jest.

– Jak to wybieraliście numery, odrzuciliście te bardziej wstydliwe?                                 Dżekson: Nie, absolutnie nie. Jedynymi bardziej wstydliwymi nagraniami, których jestem szczęśliwym posiadaczem, to są nagrania Immanuela z Jarocina z 1986 roku, które wyprowadziłem z radia Biska czyli Rozgłośni Harcerskiej. Nie oddam ich, ponieważ śpiewam tam jak nawiedzony psychoanalityk. Jak z Mrówą śpiewam to jest OK, ale jak mam swoje piosenki, to się boję. Ja bym może nawet wydał te piosenki z „Niepotrzebnych” tylko, że nie ma wokalu Mrówy a jest mój czyli chórkowy i to tak się słucha jak lewą ręką przez prawe ucho od tyłu. To już dla jakichś wytrawnych koneserów. Szczerze, krótko – nie nadaje się do niczego to nagranie, do dupy jest.- A tę płytę z mp3 można jeszcze w ogóle dostać?

Dżekson: W Moich Oczach ją cały czas dystrybuuje, Pracownia 52 też, ale powiem ci, że jeśli zostało razem do kupy z 50 sztuk to jest maks. Po prostu nie ma i nie będzie więcej tej płyty. My żeśmy ją sprzedawali po 25–30 złotych i patrząc na to, że jest tam prawie 6 godzin muzyki, to jest to cena taka naprawdę przystępna. (sygnał sms) Byłem w Empiku w Promenadzie na Ostrobramskiej i pytam czy jest ta nowa płyta. Mówią „Zaraz sprawdzimy – nie ma, ale mogę panu zamówić”. W prezencie chciałem koleżance dać na urodziny i teraz, w tej sekundzie, dostaję sms: „zapraszam po odbiór zamówionego towaru”, czyli można, jeśli ktoś chce to może. Tylko się zastanawiam dlaczego nie napisali po płytę Immanuela a po „odbiór zamówionego towaru”, to może być jakaś ściemka.

– Wracając do płyty z mp3. Nie mieliście żadnych obaw co do takiej formy prezentacji waszych dokonań?

Dżekson: Raczej nie, pierwsza przewrotność była taka, że to była pierwsza w świecie oficjalna płyta mp3.

Dżu Dżu: A my wcześniej nic nie wydaliśmy, więc to też było dla nas ważne.

Dżekson: Dla nas to było fajne, móc to gdzieś wydać. Niby wcześniej były „Saluto” i „Pierwsza Podróż”, a potem ta kaseta z SPV, ale później była pustka. „Moons” poszło się je… i jak pojawiła się taka propozycja, to pomyśleliśmy, że to dla fanów zespołu. Patrząc teraz z perspektywy czasu to był idealny ruch, bo jednak jakoś się przypomnieliśmy słuchaczom, że zespół istniał, że tyle nagrywaliśmy. W zasadzie dzięki tej płycie wydaliśmy tę pierwszą naszą płytę audio w Metal Mindzie. Mp3 ktoś zauważył. Ludzie trochę na siłę kupowali tę płytę, bo dostawali ją z odtwarzaczem mp3, ale jak już mieli, to włączali wiesz – mp3, nowy format, ciekawość i mieli parę godzin odlotu, fajnie wydaną, na dobrym papierze, dobrze opisaną. Umysł mógł zacząć pracować.

Dżu Dżu: Nawet z takim poślizgiem czasowym jak komuś daję, to mówi mi tak: „Jakbym nie wszczepił się w tę płytę, to i tak jestem pełen podziwu, bo ona się nie kończy” (śmiech).

Dżekson: Faktycznie, to wszystko jest jeden zespół, Immanuel.

Dżu Dżu: Jeden band z jednej ulicy.

Dżekson: Fajne uchwycenie, jesteśmy bardzo zadowoleni…

Dżu Dżu: Ja jestem zadowolony

Dżekson, bo nie wiem, czy pamiętasz byłem trochę sceptyczny.

Dżekson: Ja parłem, żeby to wydać, w domu już półki uginały się od tych nagrań. Nie wiedziałem, co z tym zrobić.

Dżu Dżu: Tak, Dżekuś parł i miał rację. Sadek i Wronson mówili „ale k… jak?”, pierwszego mnie przekonałeś, tylko mówiłem – dobierz tak, żeby były poziomy.

Dżekson: No było przy tym odrobinę pracy – ta płyta jest spójna brzmieniowo – głośnościowo i nie ma takich szoków, że nic nie słychać, a potem wchodzi kolejny utwór i cię przygniata.

Dżu Dżu: Włączasz tę płytę i sobie lecisz, i ciebie nie interesuje czy to jest 86 rok, czy 2000. Chcesz mieć płynność i Dżekson musiał zrobić kompresję tego wszystkiego, co też nie jest łatwe.

Dżekson: Nie no, też nie jest trudne (śmiech). Tak teraz patrząc, jak już dwa, trzy lata minęły od wydania tej płyty…- Nawet więcej, 2001 rok.

Dżekson: 2001 to był? Jeśli 2001, to jest dla mnie rok jeszcze jakoś bardziej magiczny. Cały czas czeka niewydana płyta z Michaelem Blackiem.- Już było blisko wydania tej płyty, był tytuł „What A Day”. Chodziły słuchy, że lada dzień wyjdzie.

Dżu Dżu: To znaczy, ona by mogła wyjść, mógłbym ją z Dżeksonem wydać, ale jeśli nie ma żadnych fajnych warunków do jej zaprezentowania, to ja wolę to zostawić. Nikt nie chce wejść w fajną sytuację. Wiadomo, że Michael  Black jest teraz w Las Vegas albo w Atlantic City, ale jeśli będzie wytwórnia, która powie „OK, ciągamy go”, robimy klip, zespół Immanuel wychodzi z bardzo fajnym klimatem rockowo–reggae’owym i biorą wydanie na siebie, to mamy zabawę totalną, ale jeśli ktoś mówi, że bierze to tylko w rozliczenie, bo my rozmawialiśmy z trzema firmami, to ja mówię „fuck you”. Ja mam ponosić koszty? No to „fuck you”, nawet nie jesteś w stanie zapłacić za bilet tego faceta, żeby wypromować płytę, To byłby boom. OK, wracając do samego nagrania. Przyjechał Michael Black, a ściągnął go Malejonek. Przypadek – dzwoni do mnie kolega, czy nie zagrałbym z Michaelem, mówię: „jak najbardziej, gramy różne rzeczy”, parę dni prób, przychodzi czwartek i mówię „Michael, co robisz? Idziemy do studio i nagrywamy nasze songi. Co potrzebujesz?” Wino czerwone, palimy blanty i nagrywamy. Jak to wygląda? My nagrywamy pierwszą ścieżkę: sekcje i rytmikę, a on pisze od razu jakieś teksty i tak powstały te piosenki, to jest piękne.Tak się gra muzykę. A jakie on pisze teksty? On mówi: „słuchaj, teraz napiszę tekst po polsku – „chase”, „welcome” i „dobra łona”, ja mówię „jakie to są teksty po polsku?”, a on „bo jak jestem w pubie na Dobrej to dziewczyny mówią „czejz””. Ja wydam tę płytę, jak nikt nie będzie chciał, bo uważam, że to jest zajebisty materiał. Wysyłałem go ludziom na całym świecie i są szczęśliwi, że słyszeli taką muzykę i dlatego chciałbym i namawiam Dżeksona żebyśmy zostali wydawcami tej płyty.

Wywiad ukazał się magazynie Free Colours nr 7.

Płyta IMMANUELA: http://www.sklep.zima.slask.pl/527-immanuel-w-sercu-moim.html

 

DODAJ KOMENTARZ