TOSH NIE BYŁ GORSZY OD MARLEYA

1
6457

Jak większość młodych ludzi w środowisku związanym z reggae, był zafascynowany bijącym sercem afrykańskiego ducha brzmiącego w tej muzyce. Dlatego dzięki niemu uczestniczył w kulturowym zjawisku o nazwie G’rassta, które odkryło przed polskim słuchaczem moc bębnów. Przypływ energii wypływający z korzennych brzmień przełożył się również i na inne formy działań – powstał jedyny fanzin traktujący wyłącznie o rodzimej scenie. Ponadto jego kreskę, która tworzyławiększość symboli tamtych czasów, rozpoznawali liczni zwolennicy trójbarwnych wibracji. Dziś zaszyty w domowym zaciszu i pracowni ujawnia swoje kolejne twórcze oblicze. O sile bębna i przedziwnym reggae’owym raju opowiada Dariusz „Dr Czita” Dąbrowski.

Jak wspominasz lata 90? Wdy byłeś bardzo aktywnym uczestnikiemreggae’owego światka?

Dużo się działo, mimo że nie było takiego przepływu informacji jak dziś. Jeździłem na wszystkie koncerty o jakich usłyszałem – Reggae nad Wartą, Jarocin, bielskie Marleyki. I ciągle był niedosyt.Zbierałem wszelkie materiały o polskich kapelach i wyciągałem od nich różne nagrania. Z czasem sporo się tego zebrało i stąd pewnie pomysł na zina, a później też na granie. To był czasposzukiwania i wielka potrzeba uczestniczenia w tym reggae’owym zjawisku. Od strony muzyki w tamtym okresie największe wrażenie zrobił na mnie Rebels i Ganges. Proste granie, ale z fajnym czujem.

Pochodzisz z Jarosławia, ale budowałeś środowisko rzeszowskie, jeśli takie oczywiście istniało?

-W Jarosławiu tworzyłem ze znajomkami Jarosławską Alternatywę, jej działania polegały głównie na malowaniu ścian. Z nimi też powstał pomysł RE-GalicJAH. Krótki epizod, bo pojawił się Dominik Muszyński i zaczął się czas bębna. Większość G’rassty była z Rzeszowa, tam też mieliśmy próby. Kursowałem stopem co kilka dni to w jedną, to w druga stronę. W Rzeszowie więcej się działo. Scena niezależna była bardzo rozbudowana, sporo różnych działań ekologicznych i koncertów. G’rassta dość często brała w tym udział, bo bębny robiły sporo szumu.

Jak rodziła się G’rassta? Byliście grupą, która przechodziła różne transformacje muzyczne, od wersji „zelektryfikowanej” po akustyczne obrzędy bębniarskie.

-Zaczęło się od bębnów i one były zawsze na pierwszym planie. Zmieniały się projekty, ekipy, a bębny ciągle były. Elektryczna G’rassta zagrała na pierwszych Tosh’kach w Rzeszowie i na Tosh Live w Ciechanowie w 1992 roku. Dla odróżnienia elektrycznej G’rassty od akustycznej powstał pomysł Fari Oofy, ale z czasem zaczęło się to wszystko mieszać i nie wiadomo było czy gra G’rassta czy Fari Oofy. Na trzeciej edycji Tosh’ek zagraliśmy elektrycznie jako Świadomość Siedem. W pamięci jednak przetrwała G’rassta o różnych obliczach. Główny trzon od pierwszego koncertu do ostatniego tworzyli

Dominik Muszyński, Paweł Sitarz i ja. Ostatni koncert był na „Africa is Hungry” w Toruniu w 1996 roku. Potem zespół zmienił nazwę na Wadada.

W zasadzie każdy, kto zetknął się z reggae, próbował swych sił w „stukaniu” w bębny. Wasze granie miało charakter uporządkowany, kompozycyjny. Tak przynajmniej słyszymy na materiale, który zarejestrowaliście i to było obecne podczas koncertów. Granie na bębnach nie jest takie proste, jak się wydaje. Żeby rytm miał ręce i nogi, trzeba nad nim popracować. Każdy kawałek miał swój układ, wiadomo było co i gdzie ma się wydarzyć, jak ma się zacząć i jak skończyć. Było też miejsce na improwizacje. Nad kompozycjami czuwał Dominik, ale każdy z nas coś tam dokładał swojego.

-Kto uczył was grać na bębnach? Skąd pochodziły instrumenty?

Uczyliśmy się sami. Zadymione godziny walenia w bębny, poobijane dłonie, popękane palce i z czasem zaczęło wychodzić. Graliśmy po galicyjsku, oryginalne rytmy afrykańskie i latynoamerykańskie. Dla podkreślenia własnych korzeni w repertuarze był rytm Oberek. Pierwsze bębny były roboty pryszczowskiego górala Andrzeja Mazurka, były też bębny własnej roboty i trochę oryginalnych etnicznych instrumentów perkusyjnych. Z czasem pojawiły się bębny fabryczne. Te ostatnie można było wreszcie dobrze nastroić.

Jak doszło do rejestracji „Świadomości Siedem”?

Była już świadomość rytmu i ogranie na koncertach. Poza tym był pomysł pojeżdżenia po Europie z bębnami i potrzebne było jakieś demo (do wyjazdu doszło, miesiąc podróżowania po Niemczech, Holandii i Czechach). Zarejestrowaliśmy kilka kawałków i ukazała się kasetka wydana przez I&I. Materiał różnorodny, od spokojnego gospel po kubańskie galopady. Obok bębnów często pojawiał się flet Asi Katy. To był bardzo spokojny okres G’rassty. Na samym początku działalności G’rassty nagraliśmy natomiast materiał w studio pod tytułem „Spoko”. To demo było na potrzeby zagrania na festiwalu w Jarosławiu. Na festiwalu zagraliśmy, a kaseta wylądowała w szufladzie, bo ciężko się tego słuchało.

G’rassta należała do nielicznych ekip w Polsce, która preferowała granie na bębnach. O ile sobie przypominam były jeszcze One To Free, Dreadlock’s Reggae Land i grupy związane ze Słomą.

Bęben dawał pewien komfort, można było na nim zagrać wszędzie. Tam gdzie nie było nagłośnienia, graliśmy akustycznie. Tam gdzie były mikrofony, pojawiała się gitara i śpiew Pawła, o ile udawało się go namówić. Poza wymienionymi kapelami ja jeszcze pamiętam Zew Masaja z Rybnika i Skoczowa oraz grupę Wojtka Sówki Baja Bongo Woo Doo Makumba i następne projekty, których nazw nie pamiętam.

-Czy masz kontakt z ludźmi z zespołu? Wiesz co robią? Jak wiadomo, Dominik Muszyński tworzył jeszcze jakiś czas temu Wadada.

Dominik cały czas, nieprzerwanie tworzy Wadada. Zespół bębni, koncertuje i nagrywa. Paweł sporadycznie pobrzękuję na gitarce. W zeszłym roku razem z Pawłem mieliśmy okazję zagrać na koncercie z okazji 10-lecia Wadady. Z resztą kontakty się pourywały.

Czy masz okazję jeszcze trochę porysować?

-Znacznie mniej niż kiedyś. Teraz w większości rysunki pod kolorowanie dla syna, ale zdarzają się jakieś małe zamówienia. Cały czas coś tworzę, a praca artystyczna przybiera różne form – rysunek, rzeźba, konserwacja.

Byłeś twórcą rewelacyjnego zina „Polkaregeray”, który skupiał się na rodzimej scenie. Jego misterne wykonanie zabierało chyba sporo czasu. Poza tym wymyśliłeś niejedno logo koncertu, festiwalu i wykonałeś wiele charakterystycznych plakatów.

W tamtym czasie, poza „Non Stopem” nie miałem dostępu do tematu reggae. Od samego początku kręciła mnie rodzima scena i chęć stworzenia gazetki o takim profilu. Na pożyczonej maszynie pisałem o polskich kapelach, robiłem z nimi wywiady, recenzje z imprez, ale nie była to moja silna strona, więc aby było ciekawiej, dorysowywałem resztę. Tytuł brzmiał „Polkaregegray”, ale przy projektowaniu winiety „g” się gdzieś zapodziało i tak już zostało. Ukazały się 4 numery, ostatni miał 40 stron (1991- 1993). Nakłady były małe, od 100 do 200 egzemplarzy. Piąty, jeszcze niedokończony numer, pożyczyłem do odbicia znajomkowi i tyle go widziałem… To była jedna z przyczyn zamknięcia tematu „Polkaregeray”. Nie miałem już sił tego odbudowywać.

Rzeszów słynął z imprezy o nazwie „Tosh’ki”. Nawet wydaliście kasetę z jednego z koncertów- dziś prawdziwy unikat.

W Rzeszowie nie było żadnych koncertów reggae i na imprezy trzeba było ciągle gdzieś jeździć. Dominik kiedyś powiedział, że Tosh nie był gorszy od Marleya i że impreza mu się należy. Tak powstały Tosh’ki w Rzeszowie. Odbywały się we wrześniu. Były trzy edycje, w każdej zagrało po 5-6 zespołów. Cały pierwszy koncert był zarejestrowany, wybraliśmy kilka kawałków, ja zrobiłem kolorową okładkę i poszło w świat. Jakość techniczna tego nie była zbyt dobra, więc nakład skromny, około stu egzemplarzy.

Co dla ciebie oznacza „I&I”?

Kiedy ja staję przede mną, to wiem, że nie stoi za mną.

Co dziś robi Dr. Czita? Masz jeszcze czas na reggae, zwłaszcza, że mieszkasz w Częstochowie? Bębnisz od czasu do czasu?

Nie koncertuję, ale reggae ciągle w tle pogrywa. Czasem zaglądam na jakieś koncerty, raz-dwa razy do roku (śmiech). Nadal kręci mnie polska scena i lubię posłuchać nawijaczy (Mewa – rewelacja). A bębny wyparte przez inne pasje, meblarstwo dawne i poszukiwanie skarbów sztuki. Poza tym zajmuje się konserwacją starych mebli i tworzę Muzeum Krzesła.

Rozmawiał: I&I Igor

1 KOMENTARZ

  1. Wadada, Fari-Oofy, Świadomość…. Dla mnie to zawsze jest, była i będzie GRASSTA 🙂 Zbyt dużo wspomnień.

Skomentuj Krajarek (kiedyś Gobbo) Anuluj odpowiedź