Lutan Fyah: Odrodzenie stylu conscious

0
12903

Agencja koncertowa Buxna prowadzona przez przesympatycznego Serba Borjana Tismę sprawiła nam nie lada gratkę. W mroźną, zimową środę, na kilka godzin, stolica rozgrzała się ciepłem jamajskiej wibracji, serwowanej przez nie lada gości. O ile Jah Mason dał się już poznać polskiej publiczności, o tyle mój rozmówca osobiście znany był do tej pory jedynie bywalcom zagranicznych koncertów i festiwali. Anthony Martin aka Lutan Fyah na szczęście znalazł też chwilę, by – prócz występu – podzielić się swoimi poglądami. Wywiad przeprowadzono w komfortowych warunkach apartamentu zamieszkanego przez Hornsmana Coyote’a (pokoje Lutana i Jah Masona ze względów estetycznych podobno nie nadawały się do przeprowadzenia rozmowy). Mając sporo czasu i niemal godzinny wstęp miałem okazję poznać artystów od bardziej przyziemnej strony. I o ile Jah Mason niczym się specjalnie nie przejmuje, urzeka otwartością i stale wtrąca do rozmowy, o tyle w Lutanie cały czas wyczuwałem lekki niepokój i podenerwowanie. Na szczęście chęć przybliżenia czytelnikom naszego magazynu tej znakomitej postaci na scenie reggae udała się i z czasem Lutan odpowiadał na pytania z uśmiechem na twarzy.

Arek „Bozo” Niewiadomski

Lutan, nazywasz sam siebie piosenkoholikiem i rzeczywiście nagrywasz mnóstwo utworów – sam naliczyłem ponad 120 singli, do tego dochodzą utwory dostępne na albumach. Podobnie jest z Jah Masonem, który króluje w ilości nagranych utworów – ile piosenek nagraliście do tej pory?

Lutan Fyah: Przyznam szczerze, że nie liczyłem i nawet się nad tym nie zastanawiałem. Nagrałem naprawdę mnóstwo piosenek – jest ich pewnie powyżej sześciuset albo i jeszcze więcej.
Jah Mason: Nagrałem ich ponad 3000 (śmiech). Oczywiście nie wszystkie są dostępne, gdyż wiele z nich nie jest wydanych.

A jest szansa, że kiedykolwiek ujrzą dzienne światło?
Jah Mason: Wiesz, dzisiaj patrzę na nie jak na antyki, które starzejąc się nabierają wartości. Wydam je pewnie, kiedy będę już stary i będę potrzebował finansowego wsparcia (śmiech).

Skąd brać inspirację do pisania tekstów – nie obawiacie się, że wiele z nich jest wtórnych w warstwie przekazu?
Lutan Fyah: Moją główną inspiracją jest życie. Vibe, który w danej chwili czuję. Dla mnie muzyka wiąże się ściśle z tym, co czujesz, to nie jest tylko puste pisanie. To, co czuję, staram się wyrażać – na bazie słów, które słyszę i tych, których się nauczyłem. Staram się składać to w całość wraz z melodią.

W jednej ze swych piosenek śpiewasz „Rough ina yard – but tougher in abroad” – Ciężko jest na własnym podwórku – ale jeszcze ciężej za granicą. Dla ludzi z Polski Jamajka to wyspa nękana przestępczością, biedą, mimo pozornego uroku, pięknych plaż itd. Dlaczego twierdzisz, że jest trudniej za granicą?
Lutan Fyah: Jamajka, jak wiesz, to mały kraj, stąd problemy egzystencjalne nie mają tak wielkiej skali jak w innych, dużych krajach. Oczywiście przemoc na ulicach jest obecna. Dzieje się tak głównie z powodu biedy, braku wykształcenia. Kiedy porównasz to ze skalą przemocy w Europie powodowaną i kształtowaną przez ludzi zamożnych i wykształconych to oznacza, że ginąć będą miliony. Wszystko jest kwestią skali. Właśnie dlatego jest trudniej żyć za granicą. Taki jest dzisiejszy świat. Ty żyjesz w kraju „Pierwszego Świata” – tutejsze problemy mają znacznie większą rangę.

Myślałem, że spojrzysz na to bardziej osobiście – zostawiasz na wyspie dom, rodzinę. I to, że nie ma ich z tobą przez wiele dni, kiedy koncertujesz powoduje, że jest ci trudniej.
Lutan Fyah: Jak sam widzisz trudności pojawiają się na wielu poziomach. Można to różnie interpretować.

Jeden ze swych albumów nazwałeś „Healthy Lifestyle” – zdrowy styl życia, co ten tytuł oznacza dla ciebie? Z czym utożsamiasz zdrowy styl życia?
Lutan Fyah: Zdrowy styl życia to dla mnie przede wszystkim zdrowy umysł – to, że potrafisz otwarcie, czysto myśleć i pojmować. Ponadto zdrowie fizyczne – fizyczna siła jest bowiem ważną rzeczą, wynikającą z tego jak się odżywiasz, co pijesz itd. Chodzi o to, by twoje pożywienie było jednocześnie lekarstwem. Zdrowy styl życia powinien odnosić się też do zdrowia społecznego – posiadania odpowiedniej charyzmy, umiejętności odnalezienia się wśród ludzi. To wszystko składa się na zdrowy styl życia Lutana Fyah.

W kilku wywiadach wspomniałeś o swoim dziadku, który miał soundsystem na Jamajce (Black Iniverse – przyp. red.) – wiem, że występowali w nim znakomici, sławni artyści jak choćby Papa San, Lady G, Lt. Stitchie, Charlie Chaplin – czy ty też udzielałeś się w soundzie dziadka?
Lutan Fyah: Tak, ja właściwie w nim dorastałem. Pamiętam to niemal od urodzenia. To wtedy nauczyłem się toastingu, śpiewu, dj’ingu itd. To była moja pierwsza muzyczna szkoła.

Szkoła, która przyniosła znakomite efekty. Od kilku lat jesteś na topie wokalistów conscious. Przełomem był chyba rok 2006, kiedy pojawiło się kilka znakomitych albumów: dwa twoje („Healthy Lifestyle” wydany w VP oraz „Phantom War” w Greensleeves), znakomity album Jah Masona „Princess Gone – The Saga Bed” czy Turbulence’a „Nah Sell Out”. Jak to się stało, że po kilku słabszych latach ludzie znów pokochali świadome reggae?
Lutan Fyah: Tamten czas to było odrodzenie stylu conscious. Tak naprawdę muzyka funkcjonowała cały czas, świadomy styl również. W wielu miejscach ludzie nadal słuchali tego typu rzeczy, przychodzili na koncerty. Niemniej rzeczywiście wzrosło zainteresowanie stylem conscious dzięki takim artystom jak Turbulence, Jah Mason, Lutan Fyah, Natural Black, Fantan Mojah, I-Wayne, Warrior King. Moim zdaniem ludzie zawsze byli otwarci na ten styl muzyki. Skumulowało się to jednak na tyle, że można by powiedzieć o renesansie tego stylu. Ja zawsze pamiętam, że wielu było już przed nami. To oni tworzą korzeń, który my dzisiaj rozwijamy jako kolejne gałęzie.

Nagrywałeś mnóstwo rzeczy dla producentów w Europie. Pracowałeś m.in. z Pow Pow, Irie Ites, Rootdown, Jah Warriorem – wielu artystów ma swoje preferencje co do pracy, a ściślej tego gdzie i z kim nagrywają – czy ty odczuwasz jakiekolwiek różnice pomiędzy pracą z Europejczykami i Jamajczykami?
Lutan Fyah: Dla mnie nie ma to różnicy – producent jest po prostu producentem. Nie jest zatem ani trudniej ani łatwiej jeśli idzie o współpracę. Ich zadaniem jest wyprodukowanie owoców mojej pracy. Dlatego ze swojej strony koncentruję się na zaśpiewaniu dobrej piosenki i to jest dla mnie najważniejsze.

Nie byłeś do tej pory w Polsce, ale współpracowałeś z polskimi artystami, mam na myśli jeden z twoich utworów „Spiritual Revival” nagrany wraz z Kapelą Ze Wsi Warszawa – pamiętasz ten numer?
Lutan Fyah: (Lutan śpiewa wstęp). Tak, tak, to doskonały numer. Wydany najpierw przez Scoops, a wyprodukowany przez Vibronics.

To był twój pierwszy kontakt z polskimi artystami?
Lutan Fyah: Pierwszy, choć tak naprawdę trudno nazwać to kontaktem – numer ten nagrany został w Anglii. To Vibronics współpracowali wówczas z polskimi artystami i tak znalazł się na płycie zespołu.

Jak poznałeś się z Jah Masonem i jak doszło do współpracy między wami? Wiem, że to właśnie z nim wyjechałeś na pierwsze zagraniczne tournée.
Lutan Fyah: Rzeczywiście, swój pierwszy zagraniczny wyjazd odbyłem razem z Jah Masonem. Występowaliśmy wówczas także z Ras Shiloh. Ale z Masonem poznałem się wcześniej, kiedy pracowałem nad swoimi nagraniami w studio należącym do Buju Bantona.
Jah Mason: Pamiętam ten dzień – kiedy przyszedłem dowiedziałem się, że w studio pracuje Lutan Fyah, bardzo chciałem go poznać, gdyż dotąd nie mieliśmy okazji się spotkać. Wtedy jeden z pracowników technicznych krzyknął – nie idź tam, on jest bardzo zły i zdenerwowany (śmiech). W pierwszej chwili wystraszyłem się, ale potem okazało się, że to wspaniały człowiek. I nie dość, że pierwsze zagraniczne tournée odbyliśmy wspólnie to, co ciekawe, pierwszy wyjazd na koncerty do Europy także.

Chciałbym dowiedzieć się czegoś bardziej prywatnego o Lutanie Fyah, a ściślej byciu bobo dreadem. Jak doszło do tego, że zostałeś rastafarianinem? Wybrałeś Bobo Shanti spośród kilku „domów” Rastafari. Wiem, że w młodości wychowywany byłeś, podobnie jak Jah Mason, w tradycji chrześcijańskiej.
Lutan Fyah: Wiesz, cała Jamajka jest całkowicie chrześcijańskim krajem. Każde dziecko po narodzinach jest chrzczone w obecności rodziny. To święto, gdyż na wyspie mówi się, że to, co nie jest poświęcone, jest stworzone przez diabła. Zatem wszyscy rozwijamy się w duchu chrześcijaństwa, bo tak po prostu żyje się na Jamajce. Naturalną rzeczą jest umiłowanie i szacunek do Boga – jesteśmy potomkami ludów afrykańskich, wśród których wierzenia zawsze odgrywały ważną rolę. Bazując na własnych doświadczeniach, wynikających ze studiowania biblii i nauki historii, doszedłem do wniosku, że to Haile Selassie jest Najwyższym i Wszechmogącym. Wybrałem Bobo Shanti, gdyż każdy z nas szuka dla siebie dobrego sanktuarium – miejsca gdzie możemy się gromadzić chwaląc i czcząc Boga, dziękować mu za wszystko, co dla nas robi. To, że ja akurat jestem z domu Bobo Shanti i noszę turban ogólnie nie ma większego znaczenia. Ważne jest to, że jesteśmy Rasta – czy to Dwanaście Plemion Izraela, Nyahbinghi czy Bobo Shanti – naszą podstawową zasadą jest szacunek i miłość.

Swego czasu znalazłem dwie informacje o rzekomych konfliktach pomiędzy tobą i Ninja Manem oraz Capletonem. Czy rzeczywiście jesteście ze sobą skłóceni?
Lutan Fyah: Pierwszy raz słyszę o jakimkolwiek konflikcie pomiędzy mną i Ninją – o co miało chodzić?

Wszystko przed 3 laty opisała gazeta „Jamaica Star”. Sprawa dotyczyła tego, że nieładnie wypowiadał się o tobie w jednym z wywiadów, podobno było też jakieś zajście na jednym z koncertów, kiedy występowaliście razem – powiedziałeś, że nie chcesz dzielić z nim sceny.
Lutan Fyah: Naprawdę pierwszy raz o tym słyszę. To ciekawe, bo nigdy nie było pomiędzy nami niczego, co mogłoby sugerować choćby napięte stosunki.

Czyli nic o tym nie wiesz. Drugą informację zaczerpnąłem z „Daily Gleaner” jakoby doszło do ostrych utarczek słownych pomiędzy tobą i Capletonem.
Lutan Fyah: (śmiech) Rzeczywiście był pewien zgrzyt pomiędzy nami. Ale tak naprawdę konfliktem uznały to media, które rozdmuchały sprawę. Pewnego razu przyjacielsko się posprzeczaliśmy, a następnego dnia już czytaliśmy o tym w gazetach śmiejąc się i nie dowierzając, co media z tym zrobiły. To nie było nic wartego zainteresowania.

W przeszłości wiele grałeś w piłkę nożną. Wiem, że byłeś zawodnikiem jamajskiej ekstraklasy grając w Constant Spring czy Portmore United. Dlaczego porzuciłeś piłkę?
Lutan Fyah: Cóż, futbol wymagał ode mnie wielkiego zaangażowania – w pewnym momencie stanąłem przed wyborem – muzyka czy piłka? Tak naprawdę nigdy nie porzuciłem futbolu, po prostu już nie gram. Jestem jednak wielkim fanem piłki nożnej (co prawda to prawda, w pokojowym telewizorze jednym okiem wszyscy właśnie oglądamy mecze – piłkarska środa – dop. aut.).

Z twojego punktu widzenia, dlaczego roots reggae, styl conscious są dzisiaj bardziej popularne w Europie niż na Jamajce?
Lutan Fyah: Dzieje się tak, ponieważ popularność na Jamajce ma w danym momencie to, co jest akurat pokazywane w telewizji i puszczane w radio. Cała ta komercyjna papka. Muzyka reggae to muzyka duszy, a ludzie, którzy ją kochają, umieją ją znaleźć bez względu na miejsce.

To jak odnosisz się do popularności dancehallu, który w dużej mierze promuje przemoc i nienawiść?
Lutan Fyah: Dancehall także jest „naszą” muzyką, oczywiście mam na myśli tę pozytywną jego odmianę. Nie popieram tego, co prezentuje wielu artystów w tym nurcie. Sam staram się pokazywać dobrą stronę tej muzyki.

Czy jest coś, co ci się nie podoba lub co chciałbyś zmienić na dzisiejszej scenie reggae?
Lutan Fyah: Główny plan jest wciąż ten sam – promowanie muzyki reggae, która niestety ewoluowała. Trendem dla mnie jest w tym względzie patrzenie na działalność wielkich mistrzów Burning Speara, Boba Marleya, którzy mieli okazję grać tę muzykę na żywo – z zespołami, przy udziale techników. Dzisiaj ekonomika reggae jest słaba. Podkłady puszczane głównie z płyt celem cięcia kosztów. To nie odpowiada w pełni prawdziwemu znaczeniu reggae show. Ponieważ muzyka nie ma już takiego znaczenia jak kiedyś. Nie masz też szans zrobić porządnych prób itd., po prostu pędzisz na kolejny występ. Moim zdaniem, to jest złe w muzyce. To, co mi się nie podoba to to, że przyjeżdża artysta, dla którego płytę może puścić właściwie każdy. Moją inspiracją jest, by każdy, kto przychodzi na koncert, na którym występuje Lutan Fyah mógł poczuć to bogactwo dźwięku, które oferuje mój zespół, moi inżynierowie. Chciałbym móc występować na luzie, nie martwiąc się, że cokolwiek może pójść źle. To jest problem i wyzwanie, które stawiam przed sobą dziś.

A jak wyglądają najbliższe plany wydawnicze? Kiedy możemy spodziewać się nowego albumu?
Lutan Fyah: No cóż, w tym względzie trzeba być cierpliwym. Koncentruję się w tej chwili przede wszystkim na koncertowaniu.

Jako fan twoich dokonań będę jednak drążył temat, gdyż wiem, że album był w przygotowaniu – można było nawet znaleźć o nim pewne informacje w Internecie – miał nazywać się „Rising Up”, a jako jego wydawca podpisała się firma Kickoff Records.
Lutan Fyah: Ten album nigdy się nie ukazał. Prawdopodobnie pojawi się, ale nie chcę uprzedzać faktów.

Chciałbyś dodać coś na koniec?
Lutan Fyah: Fani reggae w Polsce – trwajcie w miłości do muzyki. Niech będzie dla was inspiracją, dzięki której będziemy wspólnie osiągać i dokonywać dobra na świecie.

Wywiad ukazał się w magazynie Free Colours nr 16.

DODAJ KOMENTARZ