Mulatu Astatke: Niełatwy chleb

0
10302

Pierwszy artysta Etiopii, ojciec ethio jazzu, kompozytor i multiinstrumentalista, mający na koncie współpracę z samym Dukem Ellingtonem. Mulatu Astatke koncertował na Zamku Książąt Pomorskich w Szczecinie w ramach Szczecin Music Fest. O ethio jazzie, rasta w Addis Abebie, walorach Etiopii i samplowaniu muzyki opowiada czytelnikom Free Colours.

Rozmawiał: Konrad Czarnecki

 

Nazywają pana ojcem ethio jazzu.
Tak, zgadza się.

Proszę opowiedzieć o początkach ethio jazzu. Czy takie gatunki muzyczne jak afrobeat czy hi life miały istotny wpływ na rozwój ethio jazzu?
Ethio jazz to zupełnie inny rodzaj muzyki. Co prawda słychać w nim wpływy hi life i muzyki z zachodniej Afryki, ale to muzyka stworzona przeze mnie, będąca połączeniem różnych elementów. Są w niej i wpływy etiopskie, i egipskie. Ta muzyka łączy to wszystko. Powstała 42 lata temu. Jestem z niej dumny. Cieszę się, że wypłynęła na powierzchnię.

Gdzie narodziła się ta muzyka? W klubach? W studiach nagraniowych?
To nie stało się nagle i szybko, jakby za pstryknięciem palca. To musiało trochę potrwać, by różne kultury się ze sobą spotkały. Gdy tworzy się muzykę, będącą połączeniem różnych rodzajów muzyki, trzeba uważać na sposób, w jaki łączy się pewne wpływy. Musiałem być wszystkiego pewien. Elementy różnych kultur, pięciotonowe skale – to wszystko musi ze sobą współgrać. Barwa pięciotonowej skali, piękne głosy, harmonie – to wszystko składa się na ethio jazz.

Jaka jest, w pana opinii, kondycja afrykańskiej muzyki? Sukcesy odnoszą Alpha Blondy, Youssou N`Dour, pan. Jak wygląda muzyka Afryki z perspektywy artysty, który jest wewnątrz niej?
Mamy wspaniałych muzyków! Ludzie w Afryce są niezwykle kreatywni! Podejmują różne działania, żeby nasza muzyka była znana na całym świecie. Afryka to dla mnie miejsce, które wniosło ogromny wkład w rozwój muzyki na świecie. Muzycy ze sobą współpracują, czego efektem są piękne albumy. Wszyscy ciężko pracujemy, żeby pokazać światu rezultaty swojej pracy.

Czytałem o tym, że założył pan w Etiopii pierwsze zespoły niezależne od wojska. Jak było wcześniej? W jaki sposób artyści byli zależni od armii?
Zanim wróciłem do Etiopii po studiach, istniały niezależne zespoły. Nowość polegała na tym, że grając ethio jazz, byłem postrzegany inaczej niż wszystkie zespoły. Chciałem za pomocą muzyki dać coś od siebie Etiopii. Wielu muzyków grywało wtedy w klubach. Były też zespoły zależne od armii, policji, ministerstw czy Teatru Narodowego. Wróciłem z Ameryki i zauważyłem w moim kraju dużo nowego – świeży powiew w muzyce, filmie.

Etiopia to kolebka rastafarianizmu. Jak dziś mają się rasta w Addis Abebie?
Jest ich dużo, szczególnie w Shashamane (dystrykt ofiarowany rastafarianom przez Hajle Sellasje, by mogli się osiedlić w Etiopii – dop. Autora). Studiują, mają farmy, uczą w szkołach. Przyjedź do Addis, spotkasz ich w Reggae Club – tam grają. Myślę, że rasta mają się dobrze.

Marcus Garvey mówił o powrocie Czarnych do Afryki, do Ziemi Obiecanej, jaką miała być Etiopia. Jak patrzy pan na jego ideę? Myśli pan, że taki powrót Czarnych do Afryki jest dziś realny?
Jeśli zagłębimy się w historię, łatwo zauważymy, że Etiopia była i jest bardzo interesującym i bogatym państwem. To kraj ze wspaniałą muzyką i kulturą. Prosty przykład: gdzie w IV wieku była na świecie orkiestra? W Etiopii, i tylko tam. Muzyka, wspieranie muzyki do wkład Etiopii w kulturę świata. Wielu Braci chciałoby tam wrócić. Nic dziwnego – to piękny kraj i wiele w nim ciekawego.

Będąc muzykiem, koncertując na całym świecie jest pan muzycznym ambasadorem Etiopii. Jakby pan zachęcił Polaków do odwiedzenia Etiopii?
Mamy wiele interesujących rzeczy, jest co oglądać. Mam na myśli zarówno piękne kościoły, jak i niezwykłą architekturę, którą można podziwiać i uczyć się o niej. Oprócz tego zjawiskowe ceremonie religijne, liczne muzyczne festiwale. Zapraszamy!

Studiował pan w Bostonie, Nowym Jorku i Londynie. Lepiej jest być świetnie wyedukowanym muzykiem czy genialnym samoukiem?
Dobrze, jeśli się uczysz. Nauka dała mi bardzo dużo. Uczymy się przecież nie tylko dla siebie – można przecież uczyć kogoś tego, czego się samemu wcześniej nauczyło. Jest bardzo dużo utalentowanych artystów, którzy nie skończyli szkół muzycznych, ale też często mam wrażenie, że trochę marnują swój talent – nie uczą innych ludzi. Może się trochę boją? Ja mam bardzo dobre doświadczenia związane z uczelniami muzycznymi.

Współpracował Pan z Duke`m Ellingtone`m. Jakim był człowiekiem na co dzień – w trasie, w studio?
Miałem wspaniałą szansę poznania go i koncertowania razem w Etiopii. Duke był niezwykły, szalenie kontaktowy, bardzo miły. Nie było najmniejszych problemów, żeby się z nim dogadać. Pokazałem mu kilka ciekawych miejsc w Etiopii. Był zachwycony! Podobnie jak był zachwycony etiopską muzyką. Dla mnie, jako dla artysty, współpraca z nim była wielkim zaszczytem.

Co pan czuje, gdy ktoś korzysta z fragmentów pańskiej muzyki? Nas i Damian Marley użyli niedawno sampla z pańskiego „Yegelle Tezeta” w ich singlu „As we enter”.
Muzyka to język. Cieszy mnie, gdy ktoś szanuje moją twórczość. Nie mam pretensji do Nasa i Damiana – to są moi bracia muzycy. Jeśli ktoś chce korzystać z mojej muzyki, proszę bardzo! To będzie dobre dla mnie, dla Etiopii i dla tej osoby. Inni artyści też używali fragmentów z moich utworów. To w porządku. Nie mam powodów do narzekania. Lubię słuchać, co ktoś stworzył zainspirowany moją muzyką.

Miałem okazję rozmawiać z Royem Ayersem, który podobnie jak pan gra na wibrafonie. Powiedział, że wibrafon to magia. Co jest magicznego w grze na wibrafonie?
Może on używa elektrycznego (śmiech)? I może ten elektryczny jest bardziej magiczny (śmiech)? Ja gram na tradycyjnym. Wibrafon pięknie brzmi, wydaje niezwykłe dźwięki. To szalenie ciekawy instrument! Ciekawe jest też to, że wibrafon trzeba uznać za instrument afrykański – jego prekursorem i starszą siostrą jest berimba.

Przygotował pan soundtrack do filmu „Broken Flowers” Jima Jarmuscha. Niedawno wyszła pana płyta „Mulatu Steps Ahead”. Teraz pora na kolejną ścieżkę dźwiękową?
Dopiero skończyłem robić muzykę do etiopskiego filmu „Lalumbe”. Za jakiś czas film wejdzie na ekrany. Szykuję się też do komponowanie jeszcze jednego soundtracku.

Jest pan na scenie ponad 40 lat. Jak muzyka zmieniła się od czasów pana początków do dziś?
Zmieniła się znacznie. Zmieniła się muzyka w filmach, w operze, w sztuce, praktycznie wszędzie. Muszę przyznać, że muzyka to niełatwy kawałek chleba, ale zawsze dostarczała mi radości.

Materiał ukazał się w magazynie Free Colours nr 14.

PODZIEL SIĘ
Poprzedni artykułLeroy Sibbles: Pan Bas
Następny artykułDubska: Tajemnice lokomotywy

DODAJ KOMENTARZ